PW student goes to UK

wtorek, maja 25, 2010

i wszystko się zamyka

To już chyba trzeci raz piszę, że to ostatni post na tym blogu, więc może tym razem nie będę pisał, że jest ostatni. Postów więcej nie będzie chyba, że znów moja noga zawita w Oxford... bo tylko wtedy ten blog ma sens (mimo że za dużo go nie ma).
Generalnie trzeba powiedziec, że urlop się udało. Można spokojnie powiedziec, że było epicko. W poniedziałek, przedostani dzień mojego pobytu stwierdziłem, że nie można tylko pi pali i imprezowac i pojechałem do londynu. Ponieważ całkiem sporą częśc tego miasta już widziałem nie było łatwo znaleźc miejsce które "by zrobiło". Koniec końców stwierdziłem, że głupio nie byc w londynie i nie pójśc do greenwich tak więc tam skierowaliśmy z Grzegorzem kroki.
W greenwich jest całkiem spoko park w którym milion studentów akurat gania za piłką albo się opala. Park jest tylko trochę lepiej utrzymany niż Pola Mokotowskie nie budzi więc zawiści takiego przedstawiciela polskiego społeczeństwa jak ja.
Po niezwykle ambitnym jak na dzień na kacu gigancie planie zwiedzenia jednego muzuem i wylegiwania się na trawie przez jakieś 2 godziny poszedłem zobaczyc słynny "południk 0". nic specjalnego. Większośc turystów za wszelką cenę chce stanąc nad nim rozkrokiem i zrobic sobie takie zdjęcie... Cóż widac ja nie rozumiem czemu to takie zajebiste (albo nie wrzucam fotek na naszą klasę albo ich inne odpowiedniki).
Pozostało więc wrócic do oxford. RZeśkim krokiem ruszyliśmy do metra. Logika nakazywała wsiąsc w pociąg jadący w przeciwnym kierunku niż ten z którego się przyjechało. Niestety tutaj wyszła moja małomiasteczkowośc i zaściankowy charakter, bowiem londyn ma więcej niż 1 linię metra, która może jeździc tym samym torem. No i wsiedliśmy i dojechaliśmy do charlton... Nie wiem gdzie to było ale chyba nadal w londynie:) no dobra pojechaliśmy na gapę, kary w londynie to chyba 100 funtów ale trzeba było jeszcze wrócic. Ja jako doświadczony gapowicz, biletu oczywiście nie zakupiłem, odczekaliśmy więc moment i wsiadliśmy w pociąg powrotny. .... ... Tak zgadliśmy nie wróciliśmy do punktu wyjścia. Linia znów się rozgałęziła i wylądowaliśmy znowu gdzieś w dupie... To już zaczęło mnie poważnie irytowac (że niby się nie umiem po londynie poruszac) i dopiero za 3 razem wróciliśmy tam gdzie trzeba (oczywiście na gapę). Było przy tym oczywiście trochę śmiechu i parę gadek o tym że jak zbudują drugą linię metra to nigdy do pracy nie dojadę ale poza tym spoko.

Wieczór minął spokojnie, w poniedziałek w klubach angielskich nie dzieje się nic, więc Grzegorz tradycyjnie zbijał się ze mnie że chciałem wyrwac jakieś japonki (choc nie chciałem) popiliśmy ostro, daliśmy się jakimś lamerskim włochom ograc w piłkarzyki, ale oni oszukiwali bo nie byli pijani i widzieli piłkę - my nie... a i tak było tylko 6-4 dla nich... Grzecznie o 2 wróciliśmy do domu akurat nie obwieszeni przez tłum angielek tudzież kobiet innych chętnych narodowości..
Jutro trzeba było wstac więc musieliśy by względnie na chodzie...

Amazin krude wakacje.
Ponowne Special Thanks are due to |Grzegorz za hostowanie tej zajebistej imprezy, nieprzebraną pojemnośc żołądka na alkohol i cięty humor...:D

see You in warsaw bro

1 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

co to za blog ostatni wpis z maja 2010? dobrze trafiłem?

7:44 PM  

Prześlij komentarz

<< Home